W niedzielę, 29 sierpnia br. gościliśmy w naszej parafialnej wspólnocie pochodzącego z Miodar, wioski w gminie Dobroszyce, brata Andrzeja Barszcza, kapucyna, który od 20 lat pracuje jako misjonarz w Afryce. Na Czarny Ląd przyleciał po raz pierwszy 17 października 2001 roku.
Brat Andrzej podzielił się z nami świadectwem wiary młodego afrykańskiego Kościoła, opowiedział nam o swojej drodze do kapłaństwa, o pierwszym szoku po przylocie na Czarny Ląd, o swojej pracy w Czadzie i ogarniętej od wielu lat wojną Republice Środkowej Afryki.
Jak sama nazwa mówi, Republika Środkowoafrykańska znajduje się w środku kontynentu, a w miejscowym języku sango jest mowa o „Be Africa” (Sercu Afryki). Na mapie świata miejsce to było nieco zapomniane. A jednak to właśnie tu, 127 lat temu, zostali posłani misjonarze.
Do RŚA przybył w trudnym momencie, kiedy kraj został objęty wojną domową, najechany przez rebelię radykalnych islamistów. Od śmierci pierwszego prezydenta w 1959 roku do dziś kraj nękany jest przez regularne najazdy rebeliantów, pucze wojskowe, przewroty. Aż dziwne, że dalej są miasta, wioski, bo są tak często palone, plądrowane i naznaczane aktami ludobójstwa.
Kapucyn wyjaśnił, jak przeżywana jest wiara w Afryce. – „Pierwsze zderzenie z tamtym Kościołem to ogromna dynamika. Czasami jest taki program „Jaka to melodia” (…) Tam pierwsze rytmy zaczynają unosić się i ludzie już wiedzą, co to będzie i wszyscy śpiewają, a też tańczą. Kościół po prostu się gotuje. Jak to mówią, kto śpiewa, ten dwa razy się modli (…) Śpiewy są w kościele, potem przenoszą się do domu, na targowisko, przy różnych okolicznościach. Kochają śpiewać i tańczyć”.
Kapłan opowiedział o nadzwyczajnej gorliwości tamtejszych wierzących. – „Pierwszy raz usłyszałem o czymś takim jak post Estery. Estera była to królowa w Starym Testamencie (…) Przyszła do mnie grupa młodych i mówią, że są głodni. Nic dziwnego, nie pierwszy raz to słyszałem. Oni są głodni, bo byli na poście Estery (…) Wytłumaczyli, że zebrało się ich ponad 20 i przez 3 dni i 3 noce nic nie jedli, nic nie pili, nawet się nie myli. „Panowie, a dlaczego poszliście na to?”. „Prosiliśmy o pokój dla naszego kraju”. Tam od 50 lat jest wojna domowa.
Brat Andrzej widzi codziennie, jak Ewangelia pomaga odnaleźć się ludziom pokrzywdzonym, zranionym, którzy stracili wszystko. Widzi także ich zaufanie do Kościoła i do misjonarzy.
– „Kiedy zostali najechani, rząd opuścił kraj, wojsko uciekło. Schronienie znaleźli na misjach. To wcale nie znaczy, że my byliśmy tacy strasznie odważni. Zawsze jest obawa, że jutro mogę zginąć. Ten czas wojny na pewno zmienił mnie i tamtych ludzi. Potrzeba czasu do odbudowania, do odreagowania. Wojna sieje nienawiść, człowiek pragnie odwetu.
Ale tamtejsi ludzie, kiedy modlą się o pokój, mówią, że Ewangelia pomaga im, umacnia ich, żeby nie żyli chęcią zemsty na ludności muzułmańskiej. Myślę, że te przejścia wojenne pomagają mi jeszcze bardziej świadomie zrozumieć tamtejszą biedę, ból, kiedy człowiek wszystko straci, zrozumieć coś, co naprawdę ma wartość w życiu człowieka” – zauważa.
Po mszach wierni mogli wziąć udział w „afrykańskim kiermaszu”. Chętni mogli wesprzeć Afrykańczyków i braci kapucynów poprzez zakup kawy kardynała Massaja, książek o Afryce, nabyć pamiątki i gadżety misyjne oraz złożyć dobrowolne ofiary.
Wszystkim, którzy wsparli misje i misjonarzy. Bóg zapłać!